Po - część czwarta

       Światła, fajerwerki, amok i masa ciał niezdolnych do wytworzenia potu. Wszystko to jeszcze przed strefą, w której odbywało się doroczne przyjęcie. Fin szła z zamkniętymi oczami, Geb prowadził ją przez tłum podekscytowanych szczęśliwców i desperatów bez zaproszenia. Co roku wyglądało to mniej więcej tak samo - ludzie zbierali się pod bramą, licząc na to, że któryś z Pierwszych weźmie ich ze sobą w przypływie szczodrości. W praktyce działał bardziej przypadek. Pierwsi mieli wszystko, czego chcieli. Nie zależało im na cudzych pieniądzach, czy wyglądzie - jednego i drugiego mieli pod dostatkiem. Większość ludzi bez wahania oddała by się któremukolwiek z uprzywilejowanych, byle móc zlizać choć odrobinę splendoru z ich palców za niską cenę własnej godności. Pierwsi lubili jednak robić dobre wrażenie, więc wchodząc na przyjęcie zabierali zwykle ze sobą kogoś z plebsu, by mógł przez chwilę być ich najlepszym przyjacielem, a po chwili zostać zapomniany na terenie gigantycznej imprezy.
       Gebsona i Fin łączyła ogólna niechęć do ludzi. Byli w tym na tyle wyjątkowi, na ile można być wyjątkowym w czymkolwiek, pośród niezliczonych miliardów populacji - niezliczonych jedynie metaforycznie, bo Aurora posiadała dokładne statystyki. Plusem systemu powszechnej inwigilacji był brak kolejek. Nikt nie musiał sprawdzać zaproszeń, bo sama Aurora dokładnie wiedziała kto ma prawo wstępu, a kto nie. Fizyczne zaproszenie miało jedynie charakter symboliczny, więc występujące przypadki kradzieży nie miały absolutnie żadnego znaczenia.
       Gebson ścisnął mocniej drobną dłoń Fin. Całe wydarzenie dalej wydawało mu się absurdalne, lecz mimo wszystko serce przyspieszyło mu, gdy zbliżył się do bramy. O tym, że faktycznie była bramą ciężko było osądzić, bo złoty łuk rozpinał się na długości kilometrów, a jego wierzchołek ginął gdzieś ponad chmurami. Jeśli nie było się przy jego krawędziach, przejście można było poznać jedynie po mniejszym tłoku po drugiej stronie. Niektórzy z gości stali tuż za nim, obserwując jak rzesze ludzi rozpływają się w powietrzu, próbując bezskutecznie dostać się na przyjęcie bez zaproszenia. Jednak Aurora od lat nie popełniała błędów, mimo że krążyły różne plotki - nadzieję łatwo jest obudzić nawet niewielkim drobiazgiem, a manipulacje influencerów miały raczej charakter wysokobudżetowych kampanii reklamowych. "Dostałam się na przyjęcie bez zaproszenia!", "Relacja z przyjęcia od niezapowiedzianego gościa", setki kłamstw, potwierdzone setkami milionów kliknięć. Pierwsi się zgadzali - zwykle było im wszystko jedno, bo na nich nie wpływało nic, poza ich własnym, elitarnym światem. Czasami czerpali z tego jakieś drobne personalne korzyści, czasami po prostu dobierali kolejne małpki do swojego zoo, by podskakiwały w rytmie rosnących ilości wyświetleń. Mimo że Stany Zjednoczone jako takie już dawno nie istniały, jak zresztą jakiekolwiek inne państwo, to amerykański sen wciąż trwał, czasem ktoś z dna przebijał się odrobinę wyżej, a ci na czubku na tym zarabiali.
- Jesteśmy na miejscu, Fin. - odezwał się Gebson, ale kobieta nie potrzebowała od niego tej informacji. Natychmiast po wejściu do strefy poczuła znajomy impuls w głowie, gdy Aurora załadowywała dane. Ułamek sekundy później wiedziała wszystko, co mogła wiedzieć o całym wydarzeniu - jaki jest plan poszczególnych dni, kiedy i gdzie kto przemawia, występuje, gdzie można coś zjeść i gdzie jest najbliższa toaleta. Dowiedziała się także, gdzie mają razem z Gebsonem lokum na najbliższe siedem dni.
- Chodźmy zobaczyć mieszkanie. - zażądała kobieta. Geb kwinął głową.
- Włączam nawigację, ale i tak lepiej otwórz oczy. Musisz zacząć się przyzwyczajać do złota i marmuru.
       Fin westchnęła ostentacyjnie i zrobiła, jak prosił mężczyzna. Światło na moment ją oślepiło, a po chwili zaczęły ukazywać jej się rajskie widoki. Tematem przewodnim tegorocznej edycji miały być "korzenie cywilizacji". Oczywiście nie chodziło o prawdziwe korzenie, czy jakąkolwiek historię, tylko o luźne wyobrażenie tego, jak wyglądałyby antyczna Grecja i Rzym, gdyby wszyscy ludzie byli bajecznie bogaci. Całość połączono z rozwiązaniami jak najbardziej współczesnymi, więc można było natknąć się na wieżowce, które wyglądały jak wykute w litej skale, z bogato zdobionym frontem. Oprócz tego rajskie ogrody, jeziora, strumyki, akwedukty i wszystko co przeciętny człowiek sobie o antyku wyobrażał. Brakowało jedynie ludzkiej służby, ale tę rolę przejęły androidy, nad którymi pieczę sprawowała Aurora. Gebsona irytowała jednak otaczająca go perfekcja - nigdzie nie było nawet śladu brudu i mógłby przysiąc, że wszystkie źdźbła trawy są tej samej długości. Gdyby z jakiegoś powodu spadł śnieg, prawdopodobnie wszystkie płatki byłyby identyczne.
       Para ruszyła za prowadzącymi ich strzałkami, świecącymi delikatnie na chodniku. Były widoczną tylko dla nich projekcją, kontrolowaną przez wszechwiedzącą inteligencję, więc mogli za nią podążać bez żadnego zastanowienia, bo uwzględniała na bieżąco nawet innych przechodniów. W końcu, po kilku godzinach spokojnego spaceru i niezliczonych niesamowitych widokach, Gebson i Fin dotarli w pobliże swojego mieszkania. Uliczka w którą skręcili była bardzo cicha. Posesji było niewiele, ale każdą z nich śmiało można było nazywać dworkiem. Mężczyzna szedł za strzałkami Aurory coraz bardziej zdziwiony, szukając dookoła jakiegoś bloku, albo chociaż małego domku, lecz nawigacja doprowadziła go prosto przed bramę jednej z posiadłości.
- To... chyba tutaj? - Gebson bardziej zapytał niż stwierdził, szukając potwierdzenia w oczach kobiety, ale ta zdawała się tak samo zaskoczona. Większość "zwykłych" gości mieszkała w pokojach hotelowych. Wystawnych i dobrze wyposażonych, ale jednak niewielkich, by wszystkich jakoś na wydarzeniu zmieścić. Po drugiej stronie skali byli Pierwsi, dla których to miejsce było domem nie tylko na czas corocznego przyjęcia. Ci mieli swoje własne wille - niektóre w wielkich miastach, inne na terenach otoczonych hektarami lasów. Posiadali też niezliczone mieszkania w świecie zwykłych ludzi, ale jeśli chcieli, mogli przesiadywać w swoim prywatnym państwie przez cały rok wyłącznie w swoim wzajemnym towarzystwie, z kilkoma specjalnymi gośćmi. Poza pierwszymi, specjalnymi przywilejami cieszyli się tylko ich bliscy przyjaciele, znajomi, czy rodzina, jeśli miała dobre stosunki. Ani Gebson, ani Fin nie spodziewali się jednak specjalnego traktowania. Brama małej posiadłości otworzyła się przed nimi, więc nie zastanawiając się dłużej podeszli do drzwi wejściowych. Wisiała na nich mała karteczka.

"Jeszcze raz dziękuję za to, co dla mnie zrobiliście. R.W."

Komentarze

  1. SUPER ŻE PISZESZ TOMEK

    pozdrawiam stały czytelnik :3

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zjazd rodzinny

Jest super.

Studia, życie i cała reszta