Prolog (?)

- Myślałaś kiedyś o tym, jakie to wszystko bez sensu? - zapytał mężczyzna, spoglądając na swoją towarzyszkę.
- Pokaż mi jednego człowieka, który się nie zastanawiał. - odparła, wykorzystując fakt, że dookoła nie było nikogo innego.
       Marsz szeroką ulicą znów odbywał się w milczeniu. Drapacze chmur rzucały cienie na dwie samotne postaci, ale słońce i tak odbijało się od ton szkła i metalu, wpadając co chwila prosto w oczy piechurów.
- Dobra, konkretniej. - podjął mężczyzna - Idziesz do pubu, chlejesz na umór, a następnego dnia rano budzisz się bez choćby bólu głowy, jeśli się wcześniej nie przygotujesz. Nie ma miejsca na zapomnienie się, popełnienie błędu.
       Kobieta stanęła na środku drogi, zmuszając swojego towarzysza, by zrobił to samo. Przyjrzała się mu uważnie, nie mogąc zdecydować się od razu na odpowiedź.
- Nie rozumiem cię. - odrzekła w końcu i skierowała się do ławki stojącej nieopodal. Wyjęła papierosa, zaczekała aż mężczyzna do niej dołączy i wypuściła dym prosto w jego twarz - Ile już jesteśmy razem, Geb? Rok, dwa, dziesięć? - przerwała, ponownie się zaciągając - Choćbyśmy łazili tak sto lat, to ty dalej potrafisz z dupy zrobić się filozoficzny. Serio nie masz teraz nic lepszego do roboty, niż zastanawianie się nad niemożnością nieumyślnego upicia?
       Gebson milczał przez moment, ale nie wytrzymał i w końcu się do niej wyszczerzył.
- Długo czekałaś, żeby móc powiedzieć "niemożność nieumyślnego", co Fin? - zaczął chichotać.
       Kobieta spiorunowała go wzrokiem, ale zdradzały ją uniesione kąciki ust, a już po chwili obydwoje zanosili się głośnym śmiechem. Odbijał się on przez jakiś czas echem pustej ulicy.
- Długo. - odpowiedziała w końcu Fin, obejmując papierosa wargami ciągle rozciągniętymi w uśmiechu - Ale chyba wiem, o co ci chodzi. Nie ma już niespodzianek. W sensie, nawet niespodzianki są w jakimś stopniu przewidywalne. Nie przydarzy ci się wypadek, o ile nie masz świadomości, że jesteś w miejscu, gdzie może się zdarzyć, a nie możesz się tam znaleźć przypadkiem.
- O, właśnie to! - odpowiedział uradowany Geb - Nawet brak zasad jest regulowany zasadami. Ten pierdolony motyl teorii chaosu może sobie machać skrzydłami, ale na ciebie i tak nie spadnie lawina, jak nie pójdziesz w te góry, gdzie w ogóle może spaść!
- Ale ma to też swoje zalety. Jeśli lubisz mieć wszystko zaplanowane, to możesz mieć zaplanowane absolutnie wszystko, bez szansy na potknięcie się.
- A nie lubisz się czasem potknąć? Ja uwielbiam chociażby to uczucie niespodziewanego braku stopnia. Wiesz, jak wchodzisz po schodach i jesteś już na górze, ale myślisz, że masz jeszcze jeden stopień do przejścia. I właśnie wtedy, jak stopa trafia w powietrze, czujesz tę taką pierwotną mieszankę zdziwienia ze strachem...
       Para zamilkła, tonąc w swoich myślach. Wtedy ciszę przerwał świst powietrza, a po ułamku sekundy Geb był umazany rozchlapaną krwią Fin, zastygłej w tym samym zamyśleniu. Zaklął pod nosem, westchnął i zaczął przeszukiwać torbę. Po chwili znalazł pistolet, przyłożył sobie do czoła i pociągnął za spust. Na moment zapadła ciemność, a potem wybuch kolorów i wrażeń. Geb wzdrygnął się, wyjął z szafy maleńkiego pokoiku ubrania, a chwilę potem w świeżych ciuchach wyszedł na zewnątrz. Zobaczył Fin na ławce, z papierosem między palcami, a jego uszy zalała kakofonia rozmów wielomilionowego tłumu.
- W sumie i tak nie lubiłam poprzedniej fryzury. - powiedziała kobieta.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zjazd rodzinny

Jest super.

Studia, życie i cała reszta