Po - część pierwsza

       O trzeciej nad ranem okolice areny były już prawie puste. Część metalowych barierek wciąż stała przed wejściem, znacząc trasę nieistniejącej już kolejki. Pozostałe leżały porozrzucane, znacząc trasę przemarszu wylewającego się z areny tłumu. Większą część placu, otoczonego wysokim murem, pokrywała warstwa śmieci szeleszczących cicho w deszczu. W ciemnych kątach jeszcze ciszej schodzili zaćpani ludzie.
       Gebson otworzył oczy w nagłym przypływie świadomości. Trząsł się z zimna i czegokolwiek co rozchodziło się po jego organizmie - nie pytał. Uniósł się ile mógł i na czworakach dotarł do muru, znajdując podparcie dla pleców. Ukrył twarz w dłoniach i zaczął myśleć, choć nie było to najprostsze zadanie. Łatwo byłoby się teraz poddać tej obietnicy ciepła po zamknięciu oczu i zwyczajnie odpłynąć wraz z deszczem. Jednak w jego umyśle zapłonęła jedna myśl: Nie chcę tutaj umrzeć. Zaczęła liczyć się każda sekunda. Drżącymi palcami wymacał telefon i wyjął go z kieszeni. Przez chwilę próbował go odblokować, nim uświadomił sobie, że ciągle może wykonać połączenia alarmowe. Krople deszczu powiększały zbitki pikseli na niespodziewanie dalekim ekranie. Minęła kolejna cenna chwila, by Geb zorientował się, że jego dłoń jest pusta. Światełko zgasło, więc zaczął macać bruk dookoła w gorączkowych poszukiwaniach. Nie zorientował się kiedy ktoś do niego podszedł, ale komórka znalazła się w cudzej, wyciągniętej do niego ręce. Pochylił się do przodu z uśmiechem wdzięczności. Zbawienie było jednak złudne - mimo, że Gebson wyciągał palce coraz dalej, telefon wciąż był centymetry poza jego zasięgiem. Konsternacja szybko została wytłumaczona złośliwym śmiechem, po którym urządzenie odleciało w dal po wysokim łuku i rozbiło się efektownie.
       Geb położył się na boku. Przez chwilę miał ochotę się rozpłakać, ale zamiast tego zwymiotował. Odór uderzył go w nozdrza i nieco otrzeźwił. Ponownie podniósł się na kolana i spojrzał przed siebie. Nie liczył już na telefon, ani żadnych otaczających go ludzi. Jego jedyną nadzieją było wyjście z otoczonego murem placu i szukanie pomocy poza terenem areny. Ręka, noga, druga ręka, druga noga, powtórzenie schematu. Po paru metrach zaczął rzęzić, ale nie przerywał wędrówki. Przesuwał się z zamkniętymi oczami, otwierając je tylko na moment co jakiś czas, by skorygować odchylenia od kursu. Przejście zbliżało się powoli, ale systematycznie. Ostatecznie Gebson dotarł do muru kilka kroków od celu, więc opierając się o niego podniósł się z kolan. Pokonał ostatnie centymetry, po czym wyrżnął się o wystającą kostkę bruku i spadł prosto na twarz.
       Po drugiej stronie przejścia deszcz padał dokładnie tak samo. Otoczenie jednak jakby się zmieniło. Geb poczuł się, jakby ktoś wymierzył mu policzek prosto w mózg, a myśli powróciły na swoje miejsce. Wstał gwałtownie i zamrugał, czując synchronizację świadomości. Przez moment zastanawiał się co zrobić, aż zrezygnował z jakiejkolwiek akcji i zupełnie dobrowolnie runął na twarz. Ból nie nadszedł. Chłód też przestał mu już doskwierać. Geb znajdował się w strefie, gdzie takie wrażenia nie istniały. Przewrócił się na plecy i westchnął, otwierając oczy. Zobaczył nad sobą zaciekawioną twarz, otoczoną burzą czarnych loków. Kobieta siedziała na krawężniku w podartych rajstopach i krótkiej czarnej sukience. W jednej dłoni trzymała swoje szpilki, a w drugiej papierosa.
- Też jesteś post? - zapytała spokojnym głosem. Mężczyzna skinął tylko głową.
- Chcesz zapalić? - znów odpowiedział jej tym samym gestem i uniósł drżącą dłoń. Po chwili znalazła się w niej fajka, ale zaraz upuścił ją w kałużę. Kobieta uśmiechnęła się lekko i pokręciła głową.
- Czekaj. - zaciągnęła się, po czym włożyła mu w usta swojego papierosa, umazanego czerwoną szminką. Gebson wciągnął łapczywie powietrze, po czym z ulgą wypuścił chmurę tytoniowego dymu. Przez moment leżał tak z zamkniętymi oczami, rozmyślając o wydarzeniach przemijającej nocy. Kiedy znów je otworzył, kobieta dalej mu się przyglądała.
- Masz jakieś imię, nieznajomy? - zapytała. Mężczyzna zakaszlał, próbując się odezwać. W końcu zebrał w sobie dość sił, by odpowiedzieć.
- Gebson.
- Fin. - odrzekła z uśmiechem kobieta.

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zjazd rodzinny

Jest super.

Studia, życie i cała reszta