Posty

Wyświetlanie postów z 2018

Po - część trzecia

- Jak wyglądam? - Fin obracała się przed lustrem, przyglądając się krytycznie zielonej sukni. - Jak zwykle. - odpowiedział Gebson. Kobieta posłała mu mordercze spojrzenie, ale on tylko się uśmiechał. - Jak zwykle, bo zawsze wyglądam pięknie? Cieszę się, że ci się podobam, ale czasami wolałabym usłyszeć bardziej konkretny komplement. - Pasuje ci do oczu. - podjął mężczyzna. - Tyle? - zachęcała Fin. - Jest zielona. Lubię zielony. - odpowiedział, szczerząc się jeszcze bardziej. - Czy mógłbyś mi przypomnieć dlaczego jesteśmy razem, Geb? - Bo jestem uroczy. - odpowiedział mężczyzna z zadowoleniem - Kocham cię Fin. - Ja ciebie też, głupku. - westchnęła kobieta - Zacznij wiązać krawat, bo się spóźnimy. - W zasadzie moglibyśmy się po prostu zabić i całe to pieprzenie z ubieraniem się mielibyśmy z głowy. Plus Aurora odtworzyłaby nas gdzieś bliżej. - Jeszcze jedno słowo i naprawdę cię zabiję kotku. - Masz na myśli, że uśmiercisz moją obecną cielesną powłokę, a ja będę musi

Po - część druga

       Nieśmiertelność była dla ludzkości darem trudnym do przyjęcia. Dopuszczenie do niej każdego poskutkowało by szybkim przeludnieniem planety, a danie jej tylko wybranym wywołałoby zbiorowe sprzeciwy. Ostatecznie po wielu dyskusjach ustalono, że dostęp do niej będzie miało kolejne, lepiej przygotowane pokolenie, które znamy obecnie jako Pierwszych. Już w łonie matki każdy z nich dostał swój chip - nad nimi wszystkimi sprawowała pieczę Aurora, czyli sztuczna inteligencja, która towarzyszy nam do dzisiaj. To ona kontroluje stale liczbę ludności blokując płodność i udostępniając ją oczekującym w kolejce parom, gdy tylko ktoś zdecyduje się odejść.        Geb zamknął książkę. Znał ją już niemal na pamięć, ale z jakiegoś powodu lubił wracać do opowieści o początku nowego świata. Dla nowych była ona pozycją obowiązkową, pozwalającą poznać korzenie ludzkości i dowiedzieć się, jak wyglądało kiedyś życie. Geb czytał czasami jakiś fragment i rozmyślał o ludziach, którzy musieli rozstać się

Po - część pierwsza

       O trzeciej nad ranem okolice areny były już prawie puste. Część metalowych barierek wciąż stała przed wejściem, znacząc trasę nieistniejącej już kolejki. Pozostałe leżały porozrzucane, znacząc trasę przemarszu wylewającego się z areny tłumu. Większą część placu, otoczonego wysokim murem, pokrywała warstwa śmieci szeleszczących cicho w deszczu. W ciemnych kątach jeszcze ciszej schodzili zaćpani ludzie.        Gebson otworzył oczy w nagłym przypływie świadomości. Trząsł się z zimna i czegokolwiek co rozchodziło się po jego organizmie - nie pytał. Uniósł się ile mógł i na czworakach dotarł do muru, znajdując podparcie dla pleców. Ukrył twarz w dłoniach i zaczął myśleć, choć nie było to najprostsze zadanie. Łatwo byłoby się teraz poddać tej obietnicy ciepła po zamknięciu oczu i zwyczajnie odpłynąć wraz z deszczem. Jednak w jego umyśle zapłonęła jedna myśl: Nie chcę tutaj umrzeć. Zaczęła liczyć się każda sekunda. Drżącymi palcami wymacał telefon i wyjął go z kieszeni. Przez chwilę

Prolog (?)

- Myślałaś kiedyś o tym, jakie to wszystko bez sensu? - zapytał mężczyzna, spoglądając na swoją towarzyszkę. - Pokaż mi jednego człowieka, który się nie zastanawiał. - odparła, wykorzystując fakt, że dookoła nie było nikogo innego.        Marsz szeroką ulicą znów odbywał się w milczeniu. Drapacze chmur rzucały cienie na dwie samotne postaci, ale słońce i tak odbijało się od ton szkła i metalu, wpadając co chwila prosto w oczy piechurów. - Dobra, konkretniej. - podjął mężczyzna - Idziesz do pubu, chlejesz na umór, a następnego dnia rano budzisz się bez choćby bólu głowy, jeśli się wcześniej nie przygotujesz. Nie ma miejsca na zapomnienie się, popełnienie błędu.        Kobieta stanęła na środku drogi, zmuszając swojego towarzysza, by zrobił to samo. Przyjrzała się mu uważnie, nie mogąc zdecydować się od razu na odpowiedź. - Nie rozumiem cię. - odrzekła w końcu i skierowała się do ławki stojącej nieopodal. Wyjęła papierosa, zaczekała aż mężczyzna do niej dołączy i wypuściła dym

Dobre wieści

       Wieczorny rytuał właśnie się rozpoczynał. Janusz wrócił już z pracy, zjadł odgrzany przez żonę obiad i usadowił się w fotelu. Grażyna zajrzała ostrożnie do małego saloniku w małym mieszkaniu, w szarym bloku na małym osiedlu. Jej mąż, pan i władca siedział na swoim tronie, wpatrując się w czarny jeszcze ekran swojego telewizora, ustawionego na meblościance. Mebel lata świetności miał dawno za sobą, a całe mieszkanie zdawało się przesiąknięte zapachem naftaliny, której maleńki woreczek leżał gdzieś na dnie szafy z ubraniami, choć nikt nie byłby w stanie powiedzieć, skąd dokładnie się tam wziął. Jednak telewizor, to zupełnie inna historia - czterdzieści cali wypolerowanych na wysoki połysk ciekłych kryształów, jedyne dziecko, z którego rodzina była dumna, mimo że nigdy nie opuściło rodzinnego gniazdka.        Grażyna weszła na paluszkach do salonu, by nie zakłócić medytacji męża, założyła bawełniane rękawiczki i ostrożnie podniosła berło wypełnione przyciskami umożliwiającymi og

Zjazd rodzinny

       Hej. Piszę chwilowo, jako intruz we własnym domu. Siedzę w swoim pokoju, trochę głodny, ale wszystkie miejsca są zajęte, a szukanie wolnego nawet mnie w zasadzie nie interesuje.        Zjazd rodzinny, chyba trzeci, w którym uczestniczyłem, jeśli mnie pamięć nie myli. Poprzednie zdaje mi się, że pamiętam, ale w sumie byłem na tyle młodszy, że nie wryły mi się w pamięć niczym ciekawym. Teraz jestem parę lat starszy i mam nadzieję, że za parę lat pamięć o wczorajszych przeżyciach będzie tylko mglistym wspomnieniem.        Zjazd, jak to zjazd. Festiwal wspólnego onanizowania się, pt. "Jaka nasza rodzina jest wspaniała, jak to się fajnie zjeżdża, jak się wszyscy razem trzymają, a teraz idziemy na jednego". Oczywiście rodzina jest tradycyjna, więc uroczystość rozpoczyna wspólna msza w kościele parafialnym. Jako członek rodziny także biorę w niej udział, bo siostra zapytała mnie, czy nie zagrałbym na gitarze do dwóch, trzech pieśni. Zgadzam się, bo to moja siostra i jest

Scenki z życia 2

       Dzień dobry, dobry wieczór, albo nawet dobranoc. Zależy o której to czytasz, proszę sobie wybrać. Niecałe dwa lata temu popełniłem część pierwszą, więc teraz będzie sequel. Dla zainteresowanych zamieszczam link do poprzednika: Scenki z życia 1        Nadszedł taki czas w życiu, że ponownie stawiam się na targu i sprzedaję warzywa. Chociaż w rzeczywistości można by powiedzieć, że sprzedaję także marzenia o warzywach, które pławią się w promieniach polskiego słońca, szczęśliwe dają się ściąć/zebrać polskiemu producentowi, starszemu panu, który od pięćdziesięciu lat zajmuje się ich uprawą, wie wszystko o ich upodobaniach i rosną tak duże, że aż ciężko w nie uwierzyć i trzeba dotknąć, by upewnić się, że to nie ułuda.        Praca na targu to trochę zapierdol, ale też niesamowite doświadczenie życiowe. Jak mawia powiedzenie, najgorsze w pracy z ludźmi są praca i ludzie - tutaj zdecydowanie większa waga przypada na ludzi.         Żeby nie było - nie gardzę klientami, ni

Zdziwko

       Hubert poznał Ankę w podstawówce. Ciężko byłoby to jednak nazwać przyjaźnią, czy nawet szczególnie dobrym koleżeństwem - ot, obydwoje lubili matematykę i często zdarzało się, że na różne konkursy jeździli razem, więc siłą rzeczy trochę się poznali. Później wybrali różne gimnazja i na tym kontakt czasowo się urwał. Jednakże kilka lat później, zbiegiem okoliczności, trafili na siebie ponownie w szkole średniej. - O kurwa, Hubercik? - głos dziewczyny przebił się nieco przez gwar rozpoczęcia roku szkolnego w liceum.         Zaskoczony chłopak zaczął się rozglądać, ale już po chwili Ania rzuciła mu się w ramiona, ograniczając skutecznie zakres poszukiwań. Hubert odruchowo objął ją, ale jeszcze chwilę zajęło mu dojście do tego, kto go właśnie rozpoznał. Olśnienie nadeszło, gdy w końcu wyzwolił się uścisków. - Anka? - zdołał z siebie wydusić, ale już po chwili uśmiechnął się serdecznie - Nie spodziewałem się, że Cię tu zobaczę! - Jak mam być szczera, to nie spodziewałam

Jest super.

- Wszystko w porządku? - pytanie padło jakby znikąd, tak nagle i niespodziewanie, jakby słodki szczeniak w jednej chwili postanowił jednak odgryźć komuś nogę. - Co? - wyrwany z zamyślenia Dominik nie zorientował się od razu o co chodzi, ale już po ułamku sekundy automat przejął kontrolę - A, tak, spoko. - chłopak uśmiechnął się. Zagrał wszystko perfekcyjnie, umieszczając w spokojnym przekazie jedynie drobny posmak "zostaw mnie", którego rozmówca być może nawet nie był świadomy, ale kierowany przez własny automat odszedł, z sugestią wzruszenia ramionami, zadowolony z tego, że jego znajomy czuje się dobrze. Moment później korytarzem nadeszła doktorantka prowadząca ćwiczenia, a studenci w tradycyjny sposób zamilknęli na setną część sekundy, by decybel ciszej kontynuować prowadzone przed momentem rozmowy podczas wchodzenia do sali. Dominik zajął swoje miejsce i wyjął laptopa, by udawać, że będzie notował wszystkie ważne informacje z zajęć. Nie był najlepiej przygotowany, b