Po - część trzecia

- Jak wyglądam? - Fin obracała się przed lustrem, przyglądając się krytycznie zielonej sukni.
- Jak zwykle. - odpowiedział Gebson. Kobieta posłała mu mordercze spojrzenie, ale on tylko się uśmiechał.
- Jak zwykle, bo zawsze wyglądam pięknie? Cieszę się, że ci się podobam, ale czasami wolałabym usłyszeć bardziej konkretny komplement.
- Pasuje ci do oczu. - podjął mężczyzna.
- Tyle? - zachęcała Fin.
- Jest zielona. Lubię zielony. - odpowiedział, szczerząc się jeszcze bardziej.
- Czy mógłbyś mi przypomnieć dlaczego jesteśmy razem, Geb?
- Bo jestem uroczy. - odpowiedział mężczyzna z zadowoleniem - Kocham cię Fin.
- Ja ciebie też, głupku. - westchnęła kobieta - Zacznij wiązać krawat, bo się spóźnimy.
- W zasadzie moglibyśmy się po prostu zabić i całe to pieprzenie z ubieraniem się mielibyśmy z głowy. Plus Aurora odtworzyłaby nas gdzieś bliżej.
- Jeszcze jedno słowo i naprawdę cię zabiję kotku.
- Masz na myśli, że uśmiercisz moją obecną cielesną powłokę, a ja będę musiał tu wracać z kwiatami, ale przynajmniej gotowy do wyjścia?
- Coś takiego. - odparła kobieta, nie chcąc ciągnąć dyskusji.
       Gebson stanął obok Fin przed lustrem i mimo wcześniejszych zaczepek zaczął wiązać krawat. Sztuka nie była zbyt wymagająca, jeśli weźmie się pod uwagę setki lat na jej naukę. W zasadzie w teoretycznie nieograniczonym czasie człowiek mógł się nauczyć czegokolwiek, na co tylko miał ochotę, więc po chwili mężczyzna był już gotowy.
- Pięknie wyglądasz. - powiedział, wodząc dłonią po odsłoniętych plecach kobiety.
- Trochę za późno, ale ci wybaczam. - odpowiedziała, po czym cmoknęła go w usta - Mamy wszystko?
- Jesteśmy ubrani, mamy po jednej zapalniczce i paczce fajek. To chyba wszystko, co musimy zabrać. Albo nawet za dużo, biorąc pod uwagę nasze czasy i miejsce, gdzie się wybieramy.
       Urodziny Pierwszych nie były zwykłym przyjęciem. Bardziej wyglądało to, jak bal, w którym bierze udział średnich rozmiarów państwo. Pierwsi mieli sławę, a to w zasadzie jedna z niewielu wartości, które nadal istniały, odkąd przestały się liczyć pieniądze, czas i zdrowie. Dla nieśmiertelnych czas nie miał szczególnego znaczenia, a Aurora czuwała nad tym, by nikt nie chorował, jeśli nie miał na to ochoty i by każdy miał to, co chciał, o ile nie było to zabronione w danej strefie.
       W teorii każdy mógł założyć swoją własną strefę, o ile miał pomysł i odpowiednio wielu chętnych. Były one głównym sposobem na walkę z dopadającą wszystkich nudą. Niektóre strefy udawały czasy przed nieśmiertelnością, w innych próbowano wszelakich ustrojów politycznych, jeszcze inne były krainami rodem z fantastyki. Na początku trzeba było wybrać ile chce się uczestniczyć w danym projekcie, a po wejściu do strefy Aurora zastępowała aktualną pamięć człowieka nową historią. Jeśli było trzeba, wprowadzała także zmiany w ciele, by pasowało do konwencji. W efekcie można było przeżyć prawdziwą przygodę z realnymi emocjami, niezmąconymi świadomością nieśmiertelności. Gdy po kilku dniach, miesiącach, czy latach umowa wygasała, człowiek dostawał z powrotem swoją własną świadomość, zachowując wspomnienia z pobytu w fikcyjnej krainie.
       Przyjęcie organizowane przez Pierwszych też znajdowało się w osobnej strefie. By do niej wejść, trzeba było jednak mieć zaproszenie. Strefa ta była podzielona na wiele części - jedną ogólną, do której należało większość dostępnych miejsc i całą masę mniejszych, ze specjalnym przeznaczeniem. W strefie ogólnej każdy był dokładnie sobą, ale Aurora dodawała do pamięci mapę, także nikt nie musiał się zastanawiać, jak trafić do toalety, gdzie znaleźć coś do jedzenia, albo gdzie może się napić. Strefy specjalne miały bardziej szczegółowe przeznaczenie. Jeśli ktoś chciałby zażyć jakiegoś narkotyku, mógł iść po prostu w odpowiednie miejsce, wziąć działkę, przeżyć fazę, a po wyjściu toksyny opuszczały jego ciało. Nie każdy miał ochotę oglądać ćpających ludzi, więc jeśli ktoś chciał, to mógł, ale tylko w odpowiednim miejscu. Jeśli ktoś miał ochotę na niezobowiązujący seks, mógł iść w inne miejsce, a po wyjściu z niego nie potrafiłby rozpoznać partnera, ale pozostało by wrażenie zaspokojenia. Tego rodzaju pomniejszych stref była cała masa, także każdy mógłby znaleźć coś dla siebie, niezależnie od tego jak dziwne według ogółu miałby potrzeby.
- Idziemy Fin? - zapytał mężczyzna, jakby nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji.
- Idziemy. Tylko obiecaj mi, że wrócimy tu razem. - odpowiedziała.
- Obiecuję. Nie poszedłbym bez ciebie nigdzie.
- A jak wrócimy, spróbujemy umrzeć? - zapytała cicho kobieta.
- Możemy spróbować, Fin. Może tym razem nam się uda.
       Ani jedno, ani drugie w to nie wierzyło, ale i tak nie zamierzali przestali próbować.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zjazd rodzinny

Jest super.

Studia, życie i cała reszta