Scenki z życia 2

       Dzień dobry, dobry wieczór, albo nawet dobranoc. Zależy o której to czytasz, proszę sobie wybrać. Niecałe dwa lata temu popełniłem część pierwszą, więc teraz będzie sequel. Dla zainteresowanych zamieszczam link do poprzednika:



       Nadszedł taki czas w życiu, że ponownie stawiam się na targu i sprzedaję warzywa. Chociaż w rzeczywistości można by powiedzieć, że sprzedaję także marzenia o warzywach, które pławią się w promieniach polskiego słońca, szczęśliwe dają się ściąć/zebrać polskiemu producentowi, starszemu panu, który od pięćdziesięciu lat zajmuje się ich uprawą, wie wszystko o ich upodobaniach i rosną tak duże, że aż ciężko w nie uwierzyć i trzeba dotknąć, by upewnić się, że to nie ułuda.
       Praca na targu to trochę zapierdol, ale też niesamowite doświadczenie życiowe. Jak mawia powiedzenie, najgorsze w pracy z ludźmi są praca i ludzie - tutaj zdecydowanie większa waga przypada na ludzi.
        Żeby nie było - nie gardzę klientami, nie uważam ich za podludzi, nadludzi, panów życia i śmierci. Po prostu nie mogę się nadziwić ich przyzwyczajeniom, zachowaniom i czasami po prostu mnie bawią. Owszem, zdarzają się tacy, przy których się namęczę i tacy, po których płaczę, gdy odchodzą od stoiska, ale zgodnie z rozkładem normalnym, większość jest po prostu przeciętna, a odchyleń w obydwie strony jest mniej więcej po równo.
       Przede wszystkim, żeby towar sprzedać, trzeba mieć go dużo. Jeśli będzie za mało, to nie ma z czego wybrać, stoisko wygląda na puste i raczej odstrasza. Oczywiście jeśli kupi się zbyt dużo, to spora część się nie sprzeda i zepsuje. Wspomniałem jednak na początku, że sprzedaję też marzenia. Oczywiście była to częściowo hiperbola, ale naprawdę trzeba wczuć się w rolę, jeśli chce się towar sprzedać. Najprostszy przykład - mam osiem skrzynek młodej kapusty. Przywieziona rano, świeża, całkiem ładna, ale jeszcze dość drobna. Nie wystawię wszystkich na raz, bo mi się po prostu nie zmieszczą - na stoisku stoją ze dwie skrzynki, a reszta jest gdzieś na zapleczu. Większości to wystarcza, ale zdarzają się klienci, którzy muszą mieć większy wybór. No i teraz czas na sprzedaż marzenia - marzenia o sprzedawcy, który wyciągnie lepszy towar spod lady, mrugnie znacząco okiem, postuka w nos i zrobi salto.

- Z kapusty to tylko to co widać, czy będzie coś jeszcze? - pyta klient z nadzieją.
- Zaraz zobaczę, może jeszcze coś znajdę. - odpowiadam.
Idę na zaplecze, przynoszę kolejną skrzynkę, pomacam przez chwilę bezmyślnie kapusty, jak gdybym szukał lepszej i w końcu wyjmę jedną, taką samą jak wszystkie inne z tej i innych skrzynek, a potem podam klientowi do obejrzenia. Klientowi świecą się oczy, widzę, że dla niego ta jedna kapusta jest jak diament wśród węgla, a dla mnie, kapusta, jak to kapusta - zielone liście.
- Ile to będzie? - pyta klient, nie odrywając wzroku od warzywa. Oczami wyobraźni widzę, jak wnosi ją triumfalnie do domu, stawia na kuchennym ołtarzu i napawa się chwilę jej widokiem, zanim zabierze się do gotowania.
- Sześć złotych. - odpowiadam. No co? Póki co jest droga, nic nie poradzę, że za niewiele mniej kupuję. Czasem trzeba więc dodać jakieś "No niestety, na razie droga, ciężko dostać, wywalczyłem w hurtowni ostatnią skrzynkę, musiałem pobić dziesięciu innych chętnych, a po drodze zmylić ścigających mnie oprychów, ale przywiozłem", ale czasami sama cena wystarcza. Potem następuje sakrament wymiany towaru na gotówkę i uroczyste pożegnanie z błogosławieństwem.

       Nie da się jednak uniknąć od czasu do czasu zadanego z wyrzutem, bądź chytrym wzrokiem pytania: A dlaczego taka droga?

       Odpowiedź na to pytanie jest chwilę wcześniej - towar trzeba kupić, przywieźć, rozłożyć, a nie jest to w końcu praca charytatywna - chciałbym na całym tym procesie coś zarobić. Niektórym pewnie ciężko uwierzyć w to, że nie chcę ich oszukać i specjalnie sprzedaję tak drogo, żeby zrobić im na złość. Jednak żadne rzeczowe tłumaczenia w zasadzie nie mają sensu - chcę w końcu towar sprzedać. Jak powiem, za ile kupuję, to można się co najwyżej oburzyć, czemu sprzedaję drożej, niż kupuję. Trzeba więc odwołać się do uniwersalnych zwrotów w stylu "No, niestety, dosyć droga, ciężko jeszcze dostać, ale za to [...]" i tu można wrzucić to, co akurat się wie. Czasem że "polska", czasami "ładna", albo chwycić się ostatniej deski ratunku pt. "ale sam już gotowałem i jest naprawdę smaczna". Z dumą mogę oświadczyć, że mówię zawsze tylko to, co faktycznie wiem.
       A propos tych "polskich" warzyw - dla klienta jest to jedna z najważniejszych rzeczy, a ja, szczerze mówiąc, nie mam pojęcia dlaczego. To znaczy, oczywiście - nasze, to lepsze. Polskie góry, polskie morze, polskie kobiety, to i polskie truskawki będą na pewno najpiękniejsze, najsmaczniejsze i w ogóle najlepsze na świecie. Ale co jest nie tak z hiszpańskim czosnkiem? Większość chciałaby wyjechać na wakacje przynajmniej na tydzień do jakiejś Hiszpanii, opalać się na pięknej plaży i pić drogie drinki w drogich hotelach, ale jak już są w Polsce, to hiszpański czosnek jest nagle traktowany z pogardą godną dowolnej polskie partii politycznej, w zależności od upodobań.
       Na koniec jeszcze zupełna prywata, ale jak to mówią, mnie śmieszy. Widuję czasem na targu kobietę, która w gimnazjum (tak, za moich czasów chodziło się do gimnazjum) uczyła mnie WDŻ. Z tych mało wartościowych godzin zapamiętałem powtarzany w kółko slogan, że kobieta jest jak róża. Wyobraźcie sobie teraz, że przechodzę z taką różą po klasie i każdy urywa jeden płatek. Ta róża już nie jest piękna. Tak, to prawdziwy cytat. Jednorazowa próba porównania wczesnej inicjacji seksualnej do jazdy bez prawa jazdy skończyła się dla nauczycielki dość niefortunnym pytaniem ucznia - "A co z taksówkami?". W każdym razie, kobieta jak róża tkwi w mojej głowie do tej pory i odzywa się za każdym razem, gdy widzę tę kobietę. Jak to bywa z myślami, jedna przyszła do mnie bez powodu - może i kobieta jest jak róża, ale Pani, to raczej rododendron. Nie miałem pojęcia co to za kwiat, póki nie sprawdziłem tego w google przed minutą, ale samo brzmienie słowa oddaje chyba moje intencje.

Ciao.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zjazd rodzinny

Jest super.

Studia, życie i cała reszta