Zdziwko

       Hubert poznał Ankę w podstawówce. Ciężko byłoby to jednak nazwać przyjaźnią, czy nawet szczególnie dobrym koleżeństwem - ot, obydwoje lubili matematykę i często zdarzało się, że na różne konkursy jeździli razem, więc siłą rzeczy trochę się poznali. Później wybrali różne gimnazja i na tym kontakt czasowo się urwał. Jednakże kilka lat później, zbiegiem okoliczności, trafili na siebie ponownie w szkole średniej.

- O kurwa, Hubercik? - głos dziewczyny przebił się nieco przez gwar rozpoczęcia roku szkolnego w liceum. 

       Zaskoczony chłopak zaczął się rozglądać, ale już po chwili Ania rzuciła mu się w ramiona, ograniczając skutecznie zakres poszukiwań. Hubert odruchowo objął ją, ale jeszcze chwilę zajęło mu dojście do tego, kto go właśnie rozpoznał. Olśnienie nadeszło, gdy w końcu wyzwolił się uścisków.

- Anka? - zdołał z siebie wydusić, ale już po chwili uśmiechnął się serdecznie - Nie spodziewałem się, że Cię tu zobaczę!
- Jak mam być szczera, to nie spodziewałam się, że w ogóle się kiedyś zobaczymy, ale miło spotkać w tym tłumie kogoś znajomego! - odparła z entuzjazmem.

       Przez chwilę prowadzili luźną pogawędkę o tym, jakie to dziwne trafić do tej samej klasy i co się w ogóle działo w ich życiach. Wymienili się komplementami na temat tego, o ile lepiej wyglądają niż w przeszłości, jak to wydorośleli, zrobili się bardziej męscy, bądź kobiecy i chwilę powspominali wspólne chwile. Ania w porę zorientowała się, że tych ostatnich w zasadzie nie było zbyt wiele, więc by nie dopuścić do niezręcznej ciszy, zaciągnęła Huberta, by poznał jej chłopaka, Pawła, który stał w towarzystwie dwójki przyjaciół. W ten sposób ze zgranej wcześniej czwórki, szybko zrobiła się piątka - już po paru dniach ciężko było zobaczyć którekolwiek z nich osobno na szkolnych korytarzach.
       Hubertowi ciężko było uwierzyć we własne szczęście. Idąc do nowej szkoły był przygotowany na to, że w zasadzie nie będzie tam prawie nikogo znał, bo większość jego dawnych znajomych wybierała bliższe placówki. Inni po prostu nie dostali się tam gdzie on, ze względu na wysokie progi punktowe przy rekrutacji. Tymczasem okazało się, że trafił z Anką do tej samej klasy, a w dodatku dziewczyna wciągnęła go natychmiast do paczki przyjaciół, z którymi szybko się polubił. Razem z Pawłem na tym samym profilu uczyli się Łukasz i Albert - cała trójka znała się już od dawna, ale nie mieli problemu z przyjęciem nowego towarzysza.
       Pierwszy rok szkoły minął oszałamiająco szybko, a drugi, zdawać by się mogło, prędzej się skończył, niż zaczął. W tym czasie piątka przyjaciół zacieśniła więzi - spędzili wspólnie jeden wyjazd wakacyjny, notorycznie wychodzili razem do kin, sklepów, czy spotykali się w swoich domach. Natomiast letnia przerwa przed klasą maturalną zapowiadała się wyjątkowo obiecująco. Rodzice Alberta mieli bowiem działkę nad jeziorem, na totalnym odludziu. Jedyny problem był w tym, że znajdowała się ona dobre dwieście kilometrów od ich miasta, więc ciężko było z takiej podróży zrobić wypad, o którym nikt by się nie dowiedział. Dlatego każde z piątki znajomych wymyśliło dużo wcześniej własne historie do opowiedzenia rodzicom, gdzie to znikną na tydzień. Na szczęście wszystko udało im się dobrze rozegrać i o umówionej godzinie mogli spotkać się na dworcu kolejowym.

       Podróż pociągiem minęła w triumfalnej atmosferze - wszyscy rozluźnili się już, po stresującym sprawdzianie gry aktorskiej przy pożegnaniach z rodzicami. Na stolikach w przedziale zaraz pojawiły się przekąski, a walizka ustawiona na środku świetnie nadała się do gry w karty. Gdy dotarli do punktu pierwszej przesiadki, dali sobie chwilę na zwiedzenie niewielkiego miasteczka, by potem wsiąść w autobus i odjechać trochę od cywilizacji, choć oczywiście nie do końca się z nią rozstać - telefony wciąż łapały sygnał sieci. W końcu cała piątka wysiadła z pojazdu przy ulicy otoczonej z obydwu stron lasem. Powiedzieć, że asfalt był dziurawy, byłoby sporym nadużyciem - na kamienistej drodze zdarzały się raczej ciemne plamy asfaltu. Wycieczka kroczyła raźno przed siebie, chłonąc świeże powietrze, by ostatecznie dotrzeć do celu.
       Działka Alberta była całkiem spora, choć nietrudno byłoby ją przeoczyć - od lasu różniły ją bowiem tylko ogrodzenie i brama wjazdowa. Paczka przyjaciół weszła na posesję i przeszła dalej po wyjeżdżonej nieco ścieżce, ale dopiero spory kawałek dalej drzewa się przerzedzały, by zrobić miejsce małemu domkowi. Po odłożeniu bagaży, odkręceniu wody i podłączenia prądu wszyscy zajęli się tym, na co wyczekiwali - przebrali się szybko w stroje kąpielowe i pognali za Albertem na drugą stronę działki, by przez małą furtkę wyjść niemal na samą plażę. Po chwili słychać było plusk wody i parę przekleństw, gdy okazało się, że woda nie jest aż tak gorąca, jak powietrze. Jedynie Łukasz nie marudził i nie mogąc powstrzymać się od popisów, wypłynął dalej od reszty, by zaprezentować swoje umiejętności szkolone od lat na basenach.
       Podróż piątki przyjaciół zajęła jednak trochę czasu - w lipcu dni są długie, ale nawet latem cienie muszą zacząć się wydłużać. Poza tym na wieczór były już zarządzone inne plany, a mianowicie pierwsze ognisko. Paweł z Łukaszem i Albertem zajęli się zbieraniem gałęzi, Anka szykowała jedzenie, a Hubert dostał zadanie, by doprowadzić znalezioną w domku starą gitarę do stanu używalności. Dosyć go zaskoczyło, że struny nie popękały przy strojeniu instrumentu, ale najwidoczniej futerał zabezpieczał go wystarczająco dobrze, by przetrzymał rok bez opieki. Gitara cierpliwie zniosła zabiegi i całkiem dobrze sprawdziła się przy wieczornej zabawie. Hubert zagrał parę znanych kawałków, do których razem śpiewali, a na zakończenie kilka smętnych ballad, przy których ognisko powoli dogasało, trzaskając tylko od czasu do czasu.

       Dni powoli mijały, a w tym czasie piątka znajomych świetnie bawiła się pływając, gotując, czy opowiadając rodzicom kolejne zmyślone historie na temat ich wyimaginowanych podróży. Dopiero piątej nocy zabawa przyjęła nieoczekiwany dla Huberta obrót. Zaczęło się od tego, że Anka obudziła go szturchaniem w ramię. Otworzył oczy, nieco zaspany, a ta uśmiechnęła się do niego szeroko i mrugnęła porozumiewawczo, po czym oznajmiła dramatycznym tonem.
- Uprowadzamy Cię!
Chłopak powstrzymał się jakoś od śmiechu, po czym równie teatralnie odpowiedział.
- O ja nieszczęsny!
Pozwolił Ance zawiązać sobie oczy opaską, a potem wstał z łóżka, by pozostali chłopacy opletli go sznurkiem, którego używali jako wieszaka na mokre ręczniki. Potem we trójkę podnieśli go i udali się w stronę lasu. Noc była dość ciepła, także nikomu nie doskwierał brak bluzy, czy dłuższych spodni. Próbowali zachowywać ciszę, ale wszyscy chichotali, zagłuszając nieco dźwięki natury. Hubert pozawodził jeszcze chwilę, ale znudzony podróżą w ciemnościach nie wytrzymał i zaczął wypytywać o cel. W końcu Albert ulitował się nad nim i opowiedział o cudnej polanie w lesie, o której jedynie Hubert nie miał jeszcze okazji słyszeć. Obiecał jednak, że niedługo dotrą na miejsce i faktycznie tak się stało. W końcu więźniowi zdjęto opaskę, a ten aż wstrzymał oddech z wrażenia. Korony drzew tworzyły nad małą leśną polanką niemal idealny okrąg, przez który można było ujrzeć na niebie setki gwiazd i delikatny sierp księżyca. W promieniu dwudziestu kilometrów nie było w zasadzie większego miasta, które mogłoby zakłócić ciemności i zagłuszyć migotanie niebios, więc atmosfera była naprawdę magiczna.
       Chłopacy położyli Huberta na podłużnej ławce, zrobionej z przepołowionego drzewa i do niej go przywiązali, mówiąc mu, żeby w spokoju popatrzył w niebo. Ten leżał więc, podziwiając widoki, w zasadzie nie mając nic przeciw temu. Zawsze lubił obserwować gwiazdy i potrafił rozpoznać parę konstelacji. W końcu jednak zmęczył się tym, szczególnie, że zaczęły cierpnąć mu ręce.

- To miejsce jest zajebiste, ale moglibyście mnie już odwiązać. Pomysł świetny, wykonanie perfekcyjne, tylko wszystko mnie już swędzi. - powiedział dość leniwie, nieco zaspany.
- Kurde, Hubert, nie psuj chwili, nie wytrzymasz jeszcze trochę? - zapytała Anka, leżąca obok w trawie.
- Nie no, sorki, naprawdę mam już dość. - odpowiedział zmęczony.

Pozostała czwórka spojrzała po sobie, a Paweł wzruszył ramionami i zabrał głos.

- Nie to nie, nie będziemy przecież go tak trzymać w nieskończoność. Takich planów to raczej nie mieliśmy.
- No nie. - zgodził się Albert, a w tym czasie Łukasz oddalił się na moment - Wszystko się kiedyś kończy, a ja zaczynam jednak marznąć. Nie ma co przeciągać. Anka?
- No dobra... - westchnęła dziewczyna - Słuchaj Hubert, w zasadzie sprawa wygląda tak, że Cię nie odwiązujemy. - powiedziała z poważną miną.
- Ha, ha, bardzo śmieszne. Dajcie już spokój, bo mnie komary gryzą i nawet się podrapać nie mogę.
- Hubert, ale to serio. Anka mówi prawdę. - potwierdził Paweł.
- Nie no, kurwa, chcecie mnie tu na noc zostawić? Pojebało was? - odpowiedział Hubert po chwili milczenia, marudnie przeciągając samogłoski - To weźcie mnie chociaż przykryjcie jakimś kocem do rana, czy coś.
- Noo, w zasadzie to nie, nie zostawiamy Cię tu na noc. - włączył się do rozmowy Łukasz, który właśnie podszedł z powrotem.
Przytargał za sobą pieniek, który idealnie nadawałby się do rąbania drewna, i ustawił obok ławki. Uwolnił Hubertowi jedną rękę, ale kiedy ten westchnął z ulgą, Łukasz zaraz przywiązał ją porządnie do pieńka, tak żeby dłoń związanego kolegi leżała dociśnięta do drzewa. Wtedy Hubert naprawdę się zaniepokoił.
- Ej, dajcie spokój, to już nie jest nawet śmieszne! O co wam kurwa chodzi?
- Jakby Ci to powiedzieć... - Anka przestępowała niepewnie z nogi na nogę - Dobra, prosto z mostu. Dziś w nocy Cię zabijemy. Za chwilę.

       Po tych słowach zapadła cisza. Hubert poważnie się przestraszył, ale zupełnie nie potrafił przyjąć do wiadomości usłyszanych słów. Ciągle zdawało mu się, że to przeciągnięty żart, który nie jest już śmieszny i o którym nigdy już nie będą rozmawiać, gdy się skończy. Próbował przetrawić abstrakcyjne wieści, ale zupełnie nie umiał pojąć, co się właśnie dzieje. Więzy, które wcześniej tylko lekko uwierały, teraz okazywały się na tyle ciasne, że nie sposób było się z nich wyszarpać. W tym momencie do Huberta zaczęły docierać z wielką wyrazistością wszystkie dźwięki lasu, stanowiące wcześniej tylko nieistotne tło. Szelest krzaków, poruszonych przez jakieś zwierzę, pohukiwanie sowy, cykanie świerszczy, spokojny szum wiatru. Do tego doszło jeszcze huczenie krwi, które słyszał we własnej głowie.

- Skończcie już pierdolić i mnie wypuśćcie! - Hubert zaczął szarpać się, ale zupełnie nieskutecznie.
- Hubert, uspokój się, niczego już nie zmienisz. Decyzja zapadła, mimo że nie jest nam z tym najlepiej. - powiedział Paweł.
- Jaka decyzja, o co wam chodzi? - chłopak zaprzestał beznadziejnych prób pozbycia się więzów.
- Widziałeś kiedyś kogoś, kto umiera? - pytanie padło ze strony Łukasza.
- Co? - Hubert zdziwił się, ale odpowiedział - Nie, nie widziałem, ale co to ma do rzeczy?
- Bardzo wiele. Uwierz nam. - włączyła się do rozmowy Ania - To niesamowite uczucie. Naprawdę, nie da się opisać zdziwienia osoby, która właśnie się zorientowała, że umrze i niczego nie może z tym zrobić. - wzrok dziewczyny zrobił się dziwny, nieco szklisty, opowiadała z wielką pasją. Do oczu Huberta zaczęły napływać łzy.
- Wy nie żartujecie. - wypowiedział na głos myśl - Ale dlaczego? Myślałem, że się przyjaźnimy. - mówił coraz ciszej.
- Tak, oczywiście! - przytaknęła Anka - Tu nie chodzi o jakąś zemstę, to były naprawdę wspaniałe dwa lata! Wciąż mam cię za przyjaciela. Ale w tym momencie nie ma to znaczenia, przykro mi.
- Jak to nie ma znaczenia? - związany chłopak trząsł się z przejmującego zimnem strachu - Przecież tyle rzeczy razem zrobiliśmy. Dlaczego nagle postanowiliście mnie zabić? - jego głos był niewiele głośniejszy, niż szum drzew.
- Nie zrozumiesz tego i chyba lepiej, żebyś nie zrozumiał. To nie jest normalne, ale niesamowicie... podniecające. To coś, czego w życiu prawie nikt nie doświadcza. - po słowach dziewczyny na moment znów zapadła cisza, którą niedługo przerwał Hubert.
- Chcecie iść do pierdla? Po co tak marnować sobie życie? - pytał, łkając.
- Nie pójdziemy, Hubert. - odpowiedział spokojnie Paweł.
- Przecież ktoś znajdzie moje ciało, znajdą... dowody, rodzice będą mnie szukać, policja... - mówił bez większej składni.
- Oczywiście, wszyscy będą szukać, łącznie z nami. - odpowiedział mu Albert - Ale nikt niczego nie znajdzie. Nikt nie wie, że tu jesteś. Nikt nie wie, że my tu jesteśmy. Może będą nas przesłuchiwać, ale nikt niczego nie znajdzie, sam pomogłeś nam o to zadbać. Pewnie pomyślą, że uciekłeś.
- Znajdą, na pewno! - Hubert zaczął krzyczeć przez łzy - Ktoś na pewno się czegoś domyśli, ktoś...
- Na litość boską! - przerwał mu Łukasz.

       Hubert zaciął się na moment, gdy mu przerwano, ale nie zdążył wrócić do swojej myśli, bo w tym momencie Łukasz podszedł bliżej i zamachnął się siekierą, którą wcześniej przyniósł. Ostrze wbiło się w pieniek, odcinając zdezorientowanemu więźniowi cztery palce. Przez ułamek sekundy trwała jeszcze cisza, przerwana głębokim wdechem, który przerodził się w rozrywający płuca skowyt bólu. Czwórka przyjaciół spojrzała po sobie, oczekując. Piąty z grupy wrzeszczał, rzucając przekleństwami. Tymczasem po drewnie spływała struga krwi.

- Dobra, Hubert, zamknij się, błagam! - krzyknął Albert, podbiegając i kneblując wierzgającego chłopaka udartym kawałkiem swojej koszulki - Możemy to załatwić dość szybko, tylko współpracuj, dobra?

       Przerażony chłopak patrzył dookoła nieprzytomnym wzrokiem, nie do końca rozumiejąc, gdzie podział się jego krzyk. Ból był ogromny, ale do zniesienia, gdy tłumiło go tak wiele innych emocji i pompowana w krew adrenalina. Zdobył się więc na odrobinę świadomości i brutalnie pogodzony z myślą o śmierci zaczął intensywnie kiwać głową, błagając, żeby jak najszybciej to zakończyć, gdyż wyobrażał sobie kolejne tortury.

- Zrobimy to razem. Jak chcesz to zamknij oczy. - poradziła Ania.

       Hubertowi nie trzeba było powtarzać. Z oczu ciekły nieprzerwanie łzy, ale zacisnął mocno powieki, woląc nie wiedzieć co i kiedy się dokładnie stanie. Tymczasem pozostała czwórka podeszła bliżej, zbierając się wokół. Ania wyciągnęła ze swojej torebki nóż kuchenny, który zabrała wcześniej z domku. Przymknęła na moment oczy, wzięła głębszy wdech, a potem dźgnęła przyjaciela, nieco poniżej żeber, zaraz wyszarpując ostrze. Towarzyszyły temu kolejne wrzaski, przytłumione kneblem, ale ostrze zaraz zostało przekazane Albertowi, który powtórzył czynność. Zaraz po nim to samo zrobił Łukasz, a po nim Paweł, po czym dziewczyna wzięła nóż ponownie. Krzyki były słabsze, wraz z traconymi przez Huberta siłami. Dziewczyna podeszła bliżej jego głowy i pogłaskała go czule po policzku. Związany chłopak otworzył na moment oczy, wypełnione łzami, ale jego wzrok zachodził już ciemnością. Zdobył się jednak na ostatnie spojrzenie w oczy osoby, której tak zaufał. Ta pogładziła go jeszcze chwilę po czole, po czym ze smutną miną poderżnęła gardło, by przyspieszyć śmierć przyjaciela. Nie trzeba było na to długo czekać. Pozostała przy życiu czwórka kolejny raz spojrzała po sobie, po swoich zakrwawionych dłoniach, ubraniach. Ania pogładziła zwłoki Huberta po włosach.
- Będzie mi go brakować. - westchnęła. Zaraz objął ją Paweł.
- Nam wszystkim będzie, był wspaniałym przyjacielem.
- No, szkoda chłopaka. - podjął Albert - Nikt już nam nie zagra przy ognisku.
- Ja w sumie mogę spróbować. - sprostował Łukasz - Hubert uczył mnie trochę przez ostatni miesiąc, ale nic nie mówiliśmy, chcieliśmy wam zagrać razem po powrocie.
- Serio? Kurde, to mogło być fajne. - zamarudziła dziewczyna - No nic. Nie ma co tak stać. Nie wiem jak wam, ale mi się robi zimno. Wracamy?

       Chłopcy przytaknęli zgodnie. Dziewczyna rzuciła nóż w przypadkowe krzaki i wszyscy we czwórkę ruszyli na działkę Alberta, dyskutując o planach na następne dni. Na miejsce zbrodni wrócili jeszcze następnego dnia rano, wszyscy już porządnie umyci, by pozbyć się zakrwawionych ubrań. Popatrzyli na okaleczone ciało Huberta i pożegnali się z nim, tak jakby rozchodzili się po prostu ze szkoły do domów.

Komentarze

  1. Świetne opowiadanie, zupełnie nie spodziewałem się że go zabiją xD
    Masz talent i czytało się z prawdziwą przyjemnością, nie umiem doczekać się kolejnego wpisu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za pokrzepiające słowa! Cieszę się, że zakończenie było nieprzewidziane, mocno mi na tym zależało.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zjazd rodzinny

Jest super.

Studia, życie i cała reszta