Chyba dzień

       Dziś jest jeden z tych dni, nieco surrealistycznych, zdecydowanie odklejonych od szarej codzienności. Budzę się względnie rano, ze spokojną świadomością, że wieczorem nie zasnę i przez większość dnia nic nie zjem. Bywa. Godzinami robię różne rzeczy, żeby zająć czymś ciało, gdy mózg bierze sobie ode mnie wolne i działa raczej na własną rękę. Ciężko nawet powiedzieć, żebym czuł się źle - źle czułem się wczoraj, a dziś jedynie chłodno wszystko przyjmuję, starając się wyglądem odwieść większość ludzi od prób kontaktu. Odpocząć od przyjaciół, od aktywności i od samego siebie. Dziwne bezczucie. O trzeciej czterdzieści przypominam sobie, że w sumie to mam bloga i może coś napiszę, bo jest dopiero trzecia czterdzieści, więc mam jeszcze wciąż jakieś pięć godzin na brak snu. Chwilę wcześniej posnęli współlokatorzy, więc z czystym sumieniem zaglądam do lodówki - nie ma już żadnych oczu, mogę zakończyć popisy w niejedzeniu i nawpierdalać się do jutra. Jednak przekorny los weryfikuje moje plany, bo w lodówce brakło przekąsek, owoce też się skończyły, a nie mam głowy na robienie sobie kanapek, nie mówiąc już o niczym bardziej skomplikowanym. Herbata wystarczy. Przez cały dzień piłem ją na zmianę z kawą i papierosami, więc i teraz się nada. O, a propos papierosów - nadszedł taki moment, kiedy chcę wyjść zapalić. Pamiętam, że kończy mi się tytoń, a od pewnego czasu nie kupuję sobie paczek papyrosów. Nie broni mi to jednak, by przejrzeć kieszenie swoich spodni i kurtek w poszukiwaniach zbłąkanego szludżka, którego oczywiście nie znajduję. Lepię więc sobie z okruszków tytoniu pięknego skręta, myśląc o tym, że następny będzie już z paczki chujowego tytoniu, który kupiłem w zasadzie przypadkiem, eksperymentując. Nawet mnie to szczególnie nie boli.
       Ten dzień już od samego początku jest nierzeczywisty. Zaczyna się od tego, że słyszę budzik na uczelnię, mimo że dobrze wiem, że nie zamierzam iść dziś na jakiekolwiek zajęcia. Budzę jednak przyjaciela, żeby on się nie spóźnił, czując bardzo przyjemną i świadomą hipokryzję. Mózg tworzy mi grafik leżenia z wyszczególnieniem przewracania się na boki o odpowiednich godzinach, ale nawet to się nie udaje, bo nagle z jakiegoś powodu orientuję się, że zgodziłem się wyjść, mimo że nie do końca wiem gdzie, ani dlaczego. Dostałem po prostu zadanie, a że od odpowiedniej aktualnie osoby, to bez wahania zgadzam się pomóc w boskim planie, który pozostaje dla mnie jedynie tajemnicą. Mimo że całkiem sporo się ostatecznie domyślam, choć nie planowałem się nawet nad tym zastanawiać. Jakiś czas mnie nie ma, nie ma mnie chwilę dłużej, po jakimś czasie jestem w cudzym pokoju i podaję rękę wypowiadając swoje imię. Nie do końca wiem, czy chcę tam być, ani co do końca robię, ale w ustach czuję smak czekolady popijanej kawą, więc nie jest nawet źle. Chyba rozmawiam, bo czuję drżenie strun głosowych, ale na całe szczęście krztuszę się, więc spokojnie wracam do systematycznego przygryzania warg. Chwilę później widzę, że mam na sobie kurtkę i idę znajomą trasą, po czym siadam na krześle i trochę już bardziej świadomie mówię do mikrofonu, i słucham głosu z głośników. Rozmawiam, rozmawiam, rozmawiam, po czym znów podaję rękę, znów w cudzym pokoju, choć nieco bardziej znajomym, zdecydowanie bez seryjnego mordercy w szafie, ani pod łóżkiem. Dostaję kawałek pizzy i piję zajebistą herbatę, więc troszkę się budzę, po czym odprowadzam swoich delikatnie poznanych nieznajomych.
       Leje się po mnie woda, więc po raz kolejny okazuje się, że mam ciało i zmysły. Wychodzę, żeby nie oglądać filmu, palę papierosa i piję kolejną herbatę, z trzema truskawkami. Trzema! Za pierwszym razem nie było ani jednej, więc teraz jest co najmniej trzy razy więcej, mimo że wiem, że to matematyczna bzdura! Nie smakują jak truskawki, ale to tylko bardziej ekscytuje, bo za każdym z dwóch razy (trzecia schowała się pod fusami i już jej nie szukałem) dziwię się tak samo. Z zadowoleniem rozmawiam, pilnując się, by tym razem tak nie odlecieć, więc pamiętam więcej. Dlatego też nic na ten temat nie powiem - wystarczy mi zupełnie, że wiem. Wchodzę do pokoju z książkami, więc idę wymienić żarówkę, wkręcam klasę E, świetnie nadającą się do sygnalizacji świetlnej, zwłaszcza w trudnych warunkach, a potem czytam jedną. Kończę i wtedy dzieje się wspomniany już kruszony papieros. A teraz piszę, więc do zobaczenia na początku tego tekstu, bo tam właśnie jestem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zjazd rodzinny

Jest super.

Studia, życie i cała reszta