John i exodus

       Po kilku tygodniach walki z plagą komarów John zwyciężył i przez parę następnych dni żył odnawianiem uszczuplonych zapasów krwi. Euforia jednak szybko minęła i słodki smak wygranej zaniknął, pogrążając mężczyznę na powrót w samotnym otępieniu.
       Minął tydzień.
       Minął miesiąc.
       Minęło pół roku i nadal nic nie zakłócało monotonii życia ocalałego z zagłady atomowej. W jego umyśle zaczęły kiełkować pierwsze niepokojące myśli. "Jestem jedynym ocalałym?" "Kiedykolwiek będę mógł wyjść na powierzchnię?" "Czy dalsze życie ma sens?" Noże zaczęły szeptać przy posiłkach. Obiecywały szczęście i towarzystwo. Starannie konserwowana broń szczękała łagodnie i obiecywała brak bólu. Rury pod sufitem zapewniały, że są wystarczająco mocne. John co raz bardziej otępiały i obojętny na świat żył tylko dzięki przyzwyczajeniom.
       Pewnego razu John obudził się w środku nocy. Nogi od razu zaczęły go prowadzić i miały zadanie to skończyć. Wtedy w mężczyźnie coś się złamało. "O Boże!" - zakrzyknął, po czym wbiegł do magazynu. Zaczął gorączkowo przetrząsać półki z książkami w rozpaczliwym poszukiwaniu pomocy. W końcu drżącymi rękami wziął znalezioną Biblię, a po chwili upuścił ją na podłogę. Księga otworzyła się. John nachylił się i spojrzał na nagłówek - "Księga wyjścia".
       Gdyby był to film, cała przestrzeń wokół księgi nagle by się oddaliła. Jednak mimo że życie nie jest tak spektakularne, tekst podziałał na Johna. Powoli wstał, odłożył Biblię na miejsce i otworzył szafę pancerną. Wcześniej zamontował w niej światła, więc zapalił je i w pełnej krasie ukazał mu się skafander. Przeciwpromienny. Kiedy założył go z maską przeciwgazową, natychmiast się zgrzał, ale nie myślał o tym. Podszedł do metalowej drabinki i chwycił pierwszy szczebelek. Gdy oderwał pierwszą nogę od ziemi, w uszach zabrzmiała mu muzyka z Odysei Kosmicznej. Niczym astronauta w zmniejszonej grawitacji wspiął się do metalowego włazu i przeszedł na górę, jak przez magiczny portal. Znalazł się na powierzchni, w małej betonowej przybudówce, której zadaniem było przetrwanie wybuchu bomby. Odsunął trochę gruzu i przecisnął się na otwartą przestrzeń.
       John spojrzał w niebo i zaniemówił. Nie żeby akurat o czymś szczególnie rozprawiał, bo i z kim, ale zaparło mu dech w piersiach. Po tym jak powierzchnia Ziemi zmieniła się w jałowe pustkowia ciężko było uwierzyć, że coś jeszcze istnieje. Ale gwiazdy zostały. Trwały uparcie, choć zasłonięte nieco przez rdzawożółte chmury, dało się je rozpoznać. Tu Wielki Wóz, tam mniejszy i mimo że mniej więcej na tym kończyła się mężczyźnie znajomość astronomii, wystarczyło to, by wpaść w zachwyt. Kiedy trochę się opamiętał i otrząsnął ze wspomnień, wystraszył się, że zaraz zaatakuje go jakaś zmutowana bestia. Na jego szczęście nic nie przeżyło zagłady nuklearnej i morderczego promieniowania. Oprócz karaluchów oczywiście.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zjazd rodzinny

Jest super.

Studia, życie i cała reszta